top of page
Zdjęcie autoraszalonawiewiora

Berecik, ślimaki i musical... czyli Dorotka w Paryżu!

Dzisiaj zabieram Was w podróż do... Paryża!


I chociaż początkowo chciałam zrobić to chronologicznie, a więc od wizyty w Disneylandzie to ostatecznie zdecydowałam, że jednak opowiem Wam najpierw o moich przeżyciach oraz przemyśleniach ze stolicy Francji.


Głównie wynika to z tego, że w Disneyland nagrałam kilka filmików i postaram się je jakoś połączyć w całość, żebyście i Wy mogli poczuć ten niesamowity klimat. Więc jak nic nie stanie na przeszkodzie to już za tydzień zabiorę Was w tą bajkową podróż.


Najpierw może jednak chwila wprowadzenia...


Nie wiem czy wiecie, ale Francja nigdy nie była w "topce" na mojej liście miejsc do zobaczenia. Za to Disneyland to już inna sprawa... pojechanie tam było moim marzeniem już od malucha, a że w tym roku przekroczyłam magiczną liczbę 3 z przodu to postanowiliśmy z mężem, że dobrze będzie poczuć się jak dziecko i dać się ponieść magii.


Uznałam jednak, że skoro już będziemy we Francji to czemu nie zobaczyć stolicy. Dlatego też wyjazd zaplanowaliśmy na dwa dni w Disney i dwa w Paryżu.


Żeby udało nam się zmieścić wszystkie najważniejsze punkty potrzebna była dobra organizacja, ale że Dorotka ma już wprawę to nie było to takie trudne :) Noo.... może poza wstaniem bladym świtem, żeby wstawić się na lotnisku z samego rana 😒


Widok wstającego słońca mi to jednak wynagrodził.

Wylecieliśmy z lekkim opóźnieniem i po raz pierwszy w życiu dowiedziałam się od pilota, że można lecieć "skrótami", żeby przylecieć w miarę o planowanej godzinie. Dosłownie po 15 minutach lotu dostaliśmy informację, że za 18 minut lądujemy... a chciałabym zauważyć że mieliśmy pierwotnie lecieć około godziny 🤯


Tym samym stał się to najkrótszy lot w moim życiu, bo już dłużej jeździliśmy po lotnisku, żeby dostać się na pas startowy... Nie ma to jak miła odmiana po Japonii 😅


Dobra, ale wracając do głównego wątku... pamiętacie jeszcze jak chwilę temu wspomniałam Wam o tej mojej cudownej umiejętności organizacji wycieczek (tak, sprawdzam czy czytacie ze zrozumieniem)? Okazało się, że jednak za mało poczytałam o komunikacji miejskiej i po długim krążeniu po lotnisku (będąc tam około godziny 9:30) i staniu bezsensownie w kolejce do niewłaściwej kasy biletowej udało nam się kupić bilety na pociąg dopiero na godzinę 12, więc musieliśmy trochę poczekać.


Dla mnie to zazwyczaj nie jest problem, ale jechaliśmy na początek do Disneyland, więc ja naprawdę chciałam się już tam teleportować.


Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło, bo dzięki temu zjadłam pyszną ciabattę.


Nawiązując do tego wątku wspomnę o samej komunikacji w Paryżu, bo kilka rzeczy było dla mnie niejasnych. Po pierwsze nie ma wyraźnie zaznaczonej informacji co się gdzie kupuje, po drugie dopiero po czasie zorientowaliśmy się, że do Disneyland można dojechać też pociągiem regionalnym. Co prawda jedzie dłużej, ale nie trzeba rezerwować biletów na konkretną godzinę.


Ten szybki pociąg którym my się wybraliśmy jedzie tylko 9 minut, ale za to czasem musicie na niego poczekać godzinę. Dodatkowo informacja dotycząca peronu, na który przyjedzie pojawia się dopiero 20 minut przed odjazdem. 20 minut! Do tego momentu czekacie jak głupki wpatrując się na tablicę przyjazdów w oczekiwaniu na informację. No i oczywiście musicie więcej zapłacić za przejazd.


Nic więc dziwnego, że na peronie zaczęliśmy dostawać lekkiej głupawki 🤣

Trudno było nam też na początku ogarnąć temat dojazdu do właściwego miejsca już po wizycie w Disney, bo bilet możecie kupić tylko do Paryża -bez wyboru konkretnego adresu. Możecie go używać na pociągi regionalne oraz metro i łączyć te dwa środki transportu. W drodze powrotnej na lotnisko było nam już dużo łatwiej, bo wiedziałam że musimy wybrać opcje "lotnisko", ale początkowo trudno było się w tym połapać, więc zwróćcie na to uwagę przy wycieczce jeśli planujecie się tak przemieszczać.


Przydatna może być też aplikacja IDF Mobilites (Île-de-France Mobilités), która pokaże Wam trasę i dostępne opcje transportowe.


Jak widzicie na zdjęciu powyżej ostatecznie pomyślnie załatwiliśmy sprawę i mogliśmy cieszyć się naszą podróżą...


Czwartek i większość piątku spędziliśmy w Disneyland, a potem przemieściliśmy się do stolicy.


Zameldowaliśmy się w hotelu w Paryżu około godziny 19. Uznaliśmy, że to świetny moment na zobaczenie wieży Eiffla, która znajdowała się od naszego lokum jakieś 20 minut spacerkiem. Sobotę mieliśmy dość napiętą w innej części miasta, a dodatkowo od zmroku o pełnych godzinach przez 10 minut można zobaczyć pokaz świateł na wieży.


Czy nam się udało? No ba! Jasne, że tak! Byliśmy na miejscu punkt 21 i właśnie wtedy zaczęło się kolejne show.

Udało mi się nawet nagrać filmik na sam koniec pokazu.

I chociaż przyznam szczerze, że na żywo nie zrobiła na mnie jakiegoś ogromnego wrażenia... (nie hejtujcie mnie teraz.. zrozumcie, że jeszcze tego samego dnia byłam w Disney, gdzie pokazy magii są na porządku dziennym) ...to po obejrzeniu zdjęć, które zrobiłam uznałam, że całkiem ładnie da się uchwycić jej majestatyczność.

Dobra... my tu gadu gadu, a tam jedzenie stygnie. Wpadliśmy na głupi, wieczorny pomysł, żeby spróbować francuskiego McDonald’s, ale na całe szczęście moje nogi odmówiły posłuszeństwa.


Tak się jakoś stało, że Dorotka założyła nowe, nierozchodzone buty i na wieczór miałam całe obtarte nogi.


Dlatego po powrocie do domu i obklejeniu plastrami uznałam, że nie ma opcji, żebym szła kolejne 20 minut tylko po to żeby zjeść fast food.


Dzięki temu zdecydowaliśmy się na knajpkę obok hotelu, gdzie po raz pierwszy spróbowaliśmy... ślimaków!!!

Mój mąż postanowił Wam zademonstrować czym się je łapie.

Wyjmujecie je małym widelczykiem po prawej stronie...

... znaczy tak nam się przynajmniej wydawało, bo totalnie nie wiedzieliśmy co robimy.


Dobra... to teraz najważniejsze: czy mi smakowało? Muszę przyznać, że tak. Ten sosik przypominał trochę pesto i nadawał ciekawego smaku, a ślimaki same w sobie nie mają "glutowatej" konsystencji jak się spodziewałam, ale bardziej mięsistą jak kurczak.


Na początku trochę zrobiło mi się przykro, kiedy wyobrażałam sobie chodzące stworzonka, ale szybko uznałam, że i tak są martwe więc jest im już wszystko jedno.


Potem wjechała pizza z burratą, która odczarowała mi ten ser. Była pycha!

Na koniec postawiliśmy na drineczki i crème brûlée, którego nigdy jeszcze nie jadłam. Jak widzicie po Michale - przeżył spotkanie ze ślimakami i miał się dobrze 😊


Jak już wspomniałam wcześniej w sobotę mieliśmy bardzo napięty grafik, więc po kolacji szybko poszliśmy spać, żeby rano dotrzeć na 10:15 w miejsce zbiórki, bo mieliśmy wykupioną wycieczkę po Luwrze.


Na szybko złapaliśmy jeszcze śniadanie w piekarni.

Bułeczki zjedliśmy w pięknych okolicznościach przyrody w parku nieopodal. Oczywiście nie mogło zabraknąć kawusi z pięknym widokiem na Grobowiec Napoleona Bonaparte.


Od razu przepraszam za spam jedzeniowy, ale to wypieki to akurat Francuzi mają wyśmienite.

Wracając do samego zwiedzania to już po raz kolejny korzystałam z aplikacji GetYourGuide, żeby wykupić wycieczkę i znów się nie zawiodłam. Naprawdę mają świetnych przewodników, którzy "na luzie" opowiadają o różnych zabytkach i słucha się ich z przyjemnością.


Aaa... w tym miejscu warto zaznaczyć, że Francuzi nie są zbyt punktualni i nigdzie im się nie śpieszy, więc szokiem było dla mnie, kiedy nasz przewodnik przychodząc 3 minuty przed czasem powiedział, że akurat udało mu się dotrzeć trochę wcześniej i że jego kolega, który weźmie drugą część grupy chwilę się spóźni.


Nikt się tym nie przejął, bo miejsce zbiórki pozwalało spędzić miło czas na robieniu foteczek.

Super, ale Dorota gdzie ten Luwr? Spokojnie.. już pokazuję 😊

O tam! Pod tą piramidą.

Generalnie wystawy znajdują się w budynkach dookoła, więc nie da się tego zobaczyć w jeden dzień. Cała kolekcja jest naprawdę ogromna. Podczas 2,5 godzinnej wycieczki z przewodnikiem musieliśmy naczekać się w kolejce (tak, nawet mając bilety musicie się z tym liczyć), a potem zobaczyliśmy zaledwie wycinek tego co ma do zaoferowania to muzeum.

Nie zabrakło jednak takich dzieł jak Mona Lisa...

... czy Wenus z Milo.

Dodatkowo zwróciłam uwagę na kilka innych rzeźb, przedmiotów, obrazów i pięknie zdobionych sufitów.

Jest tam tego OGROM!


Na uwagę zasługuje moim zdaniem jeszcze kilka rzeczy. I nie, nie znam się na sztuce. Chodzi o moje wewnętrzne przeżycia.


Po pierwsze cztery pory roku autorstwa Giuseppe Arcimboldo:

Po drugie dwustronny obraz pod tytułem "David and Goliath" autorstwa Daniele da Volterra. To właśnie ten pan, który zamalował nagość na fresku "Sąd Ostateczny" w Kaplicy Sykstyńskiej, którą udało nam się odwiedzić w zeszłym roku.


Po trzecie idealnie zbalansowany smok, którego język porusza się przy każdym, nawet najdrobniejszym ruchu zaburzającym równowagę. Możecie go zobaczyć na środku pomiędzy innymi przedmiotami. Przyjrzyjcie się dokładnie jeśli chcecie to dostrzec.

Po oprowadzeniu nas przez przewodnika mogliśmy zostać jeszcze w muzeum, a że chcieliśmy dokończyć naszą wycieczkę do Egiptu z 2022 roku to wybraliśmy się na ekspozycję pochodzącą właśnie z tego kraju.


Będąc tam przewodnik powiedział nam, że wiele oryginałów zostało zabranych do Luwru we Francji, więc chcieliśmy sprawdzić co możemy tam znaleźć.


Niestety w innym kraju nie robi to już takiego wrażenia i szybko się znudziliśmy. Dodatkowo byliśmy już przytłoczeni natłokiem wiedzy, więc postanowiliśmy wyjść z muzeum i coś zjeść. Na godzinę 15 musieliśmy przemieścić się do innej części miasta, więc dodatkowo musieliśmy wziąć to pod uwagę.

Pod piramidami znajduje się też galeria handlowa, dlatego wykorzystaliśmy ostatni moment, żeby zjeść coś na szybko i spróbować francuskiego McDonald’s. Generalnie trochę wkurzyliśmy się na obsługę, a samo jedzenie nie różniło się znacząco od tego u nas (poza hamburgerem w chlebku), więc pominę ten temat.


Chciałabym za to opowiedzieć Wam o musicalu, na który postanowiliśmy pójść.

Generalnie jakoś na tydzień przed wyjazdem słuchaliśmy sobie muzyki i coś naszło mnie na piosenki z francuskich musicali. Czasem lubimy sobie ich posłuchać i właśnie tak było tym razem.


Ten proces myślowy zaprowadził mnie do sprawdzenia jakie musicale są teraz grane we Francji i okazało się że na 30-lecie Króla Lwa wystawiają właśnie ten musical, który dodatkowo został nagrodzony w 2018 roku.


Michał uwielbia Króla Lwa, więc chociaż ja fanką tej historii nie jestem to uznałam, że byłoby miło się na niego przejść. Nie chciałam jednak kupować biletów przez jakieś międzynarodowe strony, stwierdzając że przecież poradzę sobie z zakupem z oficjalnej strony internetowej teatru.


Umęczyłam się chyba godzinę, bo francuskiego nie znam ni w ząb, a strony nie dało się przetłumaczyć. Ostatecznie jednak wyszłam z tego zwycięską ręką, kupując bilety do loży, w której (według informacji w Internecie) były wyświetlane angielskie napisy.


Uznaliśmy, że nawet jeśli nie to nic nie szkodzi, bo przecież znamy historię Króla Lwa doskonale.


Wiecie co jest najlepsze? Cała obsługa rozmawiała z nami po francusku, a my i tak trafiliśmy na miejsce, więc nikt nie skumał się, że totalnie nie rozmawiamy w tym języku.

Spektakl był niesamowity, ale mnie uderzyły mocno dwie nieciekawe rzeczy. Po pierwsze praktycznie wszyscy byli ubrani "na luzie", a ja biedna zastanawiałam się czy mogę założyć sportowe buty do marynarki. Po drugie na koniec nieliczni wstali, żeby bić brawo dla aktorów. Wyglądało to trochę tak, jakby Francusi podchodzili do tego bardzo lekceważąco. Bardzo, ale to bardzo mi się to nie spodobało.


Osobiście gorąco polecam ten musical i jeśli będziecie mieć okazję, a przede wszystkim jeśli lubicie takie rzeczy to śmiało możecie się wybrać.


Po wizycie w teatrze i krótkiej pauzie na dyniową kawusię w Starbucks...


... przeszliśmy się pod Obelisk, który oryginalnie stał kiedyś pod świątynią w Egipcie. Koniecznie chcieliśmy go zobaczyć, żeby (jak już wspomniałam wyżej) domknąć naszą wycieczkę sprzed dwóch lat.


Podczas naszego całodniowego spaceru zobaczyliśmy jeszcze kilka innych, ciekawych obiektów.

Nie mogłabym pominąć majestatycznego Łuku Triumfalnego w Paryżu, który zachwyca swoim widokiem o każdej porze dnia.

I na koniec moja wisienka na torcie. Obiekt, który jako jedyny naprawdę chciałam zobaczyć będąc w stolicy Francji - Katedra Notre-Dame 😍

Chociaż niestety wciąż jest zamknięta dla zwiedzających po pożarze to i tak zakochałam się w jej widoku z zewnątrz. Otwarta ma być ponownie dopiero w grudniu, więc niestety nie wstrzeliliśmy się z datą.

Nie mogło więc zabraknąć naszej foteczki na jej tle.

Jeśli będziecie w Paryżu to polecam Wam wieczorny spacer nad Sekwaną. Pobliskie światła pięknie oświetlają wodę, a dodatkowo zabytkowe budynki w tle oraz mosty dodają jej uroku.

Można zejść na dół i przejść się bulwarami.

Nie radzę jednak chodzić późno w nocy, bo naprawdę na ulicy można spotkać wielu bezdomnych, więc my staraliśmy się wracać do hotelu maksymalnie o godzinie 22.


Dostałam też wiele sygnałów, że w metrach trzeba uważać na portfele. My przemieszczaliśmy się tym środkiem transportu tylko dwa razy. bo woleliśmy pospacerować po mieście i podziwiać jego uroki. Natomiast na wszelki wypadek trzymaliśmy wszystkie nasze rzeczy blisko siebie.


Więc moja rada brzmi: po prostu na siebie uważajcie i nie dajcie kusić losu 😊


Aaa... i co do organizacji lotniska... to naprawdę jej nie kumam, bo po raz pierwszy mieliśmy problem, żeby odnaleźć gdzie mamy przejść przez kontrolę, gdzie ludzie oddają bagaże i tak dalej, więc warto być chwilę wcześniej, żeby na spokojnie tego poszukać.


Za to jedzenie mają pyszne.

Zarówno bagietki, jak i canelé czy croissanty bardzo przypadły nam do gustu.


Warto w tym miejscu dodać, że nie odnotowaliśmy większych problemów z komunikacją w języku angielskim. Czasem ludzie mieli problem z odpowiedzią, ale przynajmniej starali się nas obsłużyć lub nam pomóc.


Także francuskiego uczyć się nie muszę, ale berecik sobie zachowam ❤️

Trzymajcie się i do zobaczenia za tydzień... w Disneylandzie!






70 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page