O tym, że Holandia słynie z tulipanów słyszałam od wielu osób, ale o tym, że kwiatami stoi... przekonałam się dopiero na własnej skórze.
Jak być może wiecie, teraz jest sezon na tulipany, więc przed powrotem do Polski, chciałam kupić je i podarować bliskim. Wybrałam się do pierwszego miejsca, które zaproponowała mi wyszukiwarka. Choć jak się okazało mijałam je już wielokrotnie, odwiedziłam je dopiero ostatnio. Jak to się jednak mawia... lepiej późno niż wcale.
Do sklepu o nazwie Intratuin poszłam z zamiarem znalezienia cebulek tulipanów i tyle. Nie nastawiałam się jakoś specjalnie, nie oczekiwałam jakiegoś wielkiego "łał". Na wszelki wypadek sprawdziłam w Internecie jak po holendersku brzmi poszukiwana przeze mnie rzecz.
Jakież było moje zdziwienie już po dwóch sekundach od wejścia do tego magicznego miejsca. Otaczająca mnie z każdej strony zieleń zachwyciła nawet mnie, a przyznam się szczerze, że kwiaty to raczej nie moja bajka.
Moja pierwsza myśl? O jakie to ładne... ooo... tamto też... i tak dalej. Gdy opanowałam pierwszą euforię musiałam skupić się na zadaniu. "Znaleźć cebulki, muszę znaleźć cebulki" - powtarzałam sobie idąc przez sklep.
Okazało się, że poza salami wewnątrz, równie duże jest samo podwórze, na których znalazłam nie tylko drzewka owocowe i krzewy, ale także palmy. Nie mówiąc już o ogromie roślin, które widziałam pierwszy raz w życiu, a których nazw nie jestem w stanie powtórzyć.
Po przejściu mniej więcej połowy sklepu, dotarłam wreszcie do swojego celu podróży. Stanęłam przed małą półką z cebulkami tulipanów i odetchnęłam z ulgą, ciesząc się w duchu, że jest ich tylko 8 rodzajów. Niestety (a może i stety) moje oczy powędrowały na boczną ściankę, na której ujrzałam jeszcze około 50 innych odmian tego kwiatu. W tym momencie zwątpiłam. Nie mogąc się zdecydować, zadzwoniłam do mamy, żeby sama sobie coś wybrała. Wiecie co usłyszałam? "O jej... weź jakie ci się podobają". Tylko, że mnie podobały się wszystkie. Szybko przeanalizowałam sytuację, wzięłam się w garść i zgarnęłam te cebulki, które były na moje oko najbardziej nietypowe. Mam nadzieję, że będą się podobać...
No dobrze, ale w tym miejscu przeszłam dopiero połowę sklepu. Co było dalej? Później trafiłam na dział z konewkami, kurtkami przeciwdeszczowymi, przyrządami ogrodniczymi, rękawiczkami, kaloszami i wieloma innymi rzeczami związanymi z ogrodnictwem. Szłam prosto do kas i gdy już myślałam, że nie utknę na dłużej w sklepie... dotarłam do działu z rzeczami dla zwierząt. Tylu zabawek, które chciałam kupić swojemu psu, już dawno nie widziałam. Nie wspominając już o karmach, smakołykach oraz innych pysznościach. Zabrałam z półki najładniejszą (moim zdaniem) zabawkę, po czym ruszyłam dalej przed siebie.
Zatrzymałam się jeszcze na chwilę, by poprzyglądać się ozdobom do domu, w różnych stylach. Świeczniki, lampiony, doniczki, a nawet zastawa... oczywiście wszystko to w otoczeniu pasujących do klimatu kwiatów. Dzięki temu, wiem już gdzie urządzę dom, gdy już go sobie zbuduję :)
W tym momencie narzeczonemu podskoczył poziom irytacji z kolejnego przystanku, więc wymownie pokazał mi, żebyśmy poszli dalej. Po drodze minęliśmy jeszcze kawiarnię zrobioną w "dżungli" i wtedy uznałam, że na pewno wrócę jeszcze do tego sklepu, chociażby tylko po to, by napić się kawy w takiej aranżacji.
Myliłam się jednak, bo wróciłam tam ponownie kilka dni później, by dokupić kolejne kwiaty. Kawy napiję się następnym razem.
Wrzucam Wam kilka fotek "z przyczajki", bo nie byłam pewna, czy można robić tam zdjęcia. Jakość może nie jest najlepsza, ale być może uda mi się Was choć trochę zauroczyć tym miejscem.
Comments