Mogę śmiało powiedzieć, że ciekawość to moje drugie imię, ale nie chodzi mi tu o zaciekawienie co dzieje się u kogoś i wtykanie nosa w nie swoje sprawy. Mam bardziej na myśli chęć poznania świata i doświadczania nowych rzeczy na własnej skórze.
Jako, że nie lubię czekać na to co przyniesie mi los, bo z natury nie należę do cierpliwych osób, to znacznie bardziej wolę sama wziąć sprawy w swoje ręce.
Dlatego jak już część z Was wie z zapowiedzi na Instagramie i Facebooku, chciałabym Wam dziś opowiedzieć o czwartkowym meczu piłki nożnej, na którym miałam okazję być. Zacznijmy jednak od samego początku.
Od dziecka byłam fanką piłki ręcznej, dlatego na meczach rozgrywanych w tej dyscyplinie bywałam nie jeden raz. Piłka nożna jakoś nigdy do mnie nie przemawiała. No wiecie, gdy ogląda się to w telewizji, to wydaje się, że 22 mężczyzn biega po boisku w jedną i w drugą stronę przez 90 minut i albo zdobędą bramkę albo nie... trochę nudna perspektywa jak dla mnie. Gdy pracowałam w mediach miałam co prawda okazję wejść na stadion i zobaczyć mecz piłki nożnej, ale z mojego punktu widzenia - polskie kluby nie powalają poziomem gry. Nie chciałabym w tym miejscu nikogo urazić, bo sama kibicuję polskiej reprezentacji, ale w mojej ogólnej ocenie - rewelacji nie ma. Wśród Polaków mamy świetnych piłkarzy, ale to po pierwsze tylko jednostki, a po drugie najczęściej są oni związani z zagranicznymi klubami.
Dlatego też na mecze mnie nie ciągnęło. Jednak cztery lata temu, gdy zaczynałam się spotykać z moim obecnym narzeczonym, stwierdziliśmy, że wybierzemy się kiedyś razem na mecz. No wiecie, to był ten etap związku, w którym każda ze stron chce poznać swoje pasje, zainteresowania i jakoś się do nich ustosunkować. Jakoś tak jednak wyszło, że czas mijał, a my odkładaliśmy to na później, bo nigdy nie było czasu albo sposobności. W pewnym momencie w ogóle o tym zapomnieliśmy.
Gdy zamieszkaliśmy w Eindhoven w Holandii i pewnego dnia wybraliśmy się na spacer, zachwyciłam się tutejszym stadionem, samym jego wyglądem. Dlatego uznałam, że trzeba wybrać się wreszcie na ten mecz.
Święta bożonarodzeniowe już tuż tuż, dlatego uznałam, że to idealny pomysł na prezent, a do tego to obopólna korzyść. Co więcej okazało się, że tutejsza drużyna - PSV Eindhoven gra w grudniu mecz w Lidze Europy z Rosenborgiem. Bardziej idealnego zrządzenia losu nie mogłam sobie wymarzyć. Spodziewałam się, że zobaczę mecz na naprawdę dobrym poziomie i może dzięki temu nie będę się nudzić przez półtorej godziny. Dodatkowo na Ligę Europy nie trzeba było wyrabiać karty kibica, a to duże ułatwienie.
Wybraliśmy się na mecz na nieco ponad godzinę przed planowanym rozpoczęciem spotkania. Dla mnie było to ogromne przeżycie samo w sobie i kompletnie nie wiedziałam jak mam się zachować. Jako, że mamy grudzień,a mecz rozgrywany był wieczorem, ubraliśmy się dosyć ciepło, żeby nie przemarznąć i ruszyliśmy w kierunku stadionu.
Na miejscu, tuż przed budynkiem trwała wielka impreza. Rozstawiono małą scenę, z której zagrzewano do kibicowania. Na miejscu można było również kupić piwo oraz różne przekąski.
Znaleźliśmy odpowiednie wejście, które prowadziło na wybrany przez nas sektor. Rozsiedliśmy się wygodnie. Zostało nam tylko czekać na rozpoczęcie spotkania.
Całe szczęście, gdy zamawiałam bilety przez Internet, udało mi się upolować całkiem niezłe miejsca, bo murawę mieliśmy praktycznie na wyciągnięcie ręki. Wszystko było świetnie widać.
Nie wiem czy to dlatego, że to Stadion Philips, czy po prostu na zagranicznych boiskach tak jest, ale same efekty przed meczem bardzo mnie urzekły. Światła stadionu zmieniały się w rytm muzyki, a na kilka minut przed rozpoczęciem spotkania, na ekranach zawieszonych pod dachem, krążył puls i słychać było przyśpieszone bicie serca. Widok wręcz niesamowity.
Potem drużyny wyszły wreszcie na środek, wszyscy przywitali się ze sobą i rozpoczęła się walka. Przyznam szczerze, że podeszłam do tego widowiska dosyć sceptycznie, bo przecież nie kibicowałam do tej pory żadnemu z klubów. Jednak widząc wokół mnie trzymających kciuki ludzi, szybko dałam się porwać emocjom i nie wiem nawet w którym momencie, samej udzieliła mi się ta atmosfera. Mocno przeżywałam każdą akcję.
Do tej pory nie widziałam też takich przemyślanych zagrywek i podań. To nie była tylko zwykła kopanina, ale faktycznie gra techniczna. Bardzo mi się to podobało.
Dla Panów może być też interesujące spostrzeżenie na temat samego kibicowania, którym podzielił się ze mną mój narzeczony. Dla niego za mało było w tym wszystkim udziału samych kibiców. Przez większość meczu wszyscy siedzieli i w skupieniu oglądali przebieg spotkania. Wierni fani wstawali, śpiewali i bili w bębny tylko w niektórych momentach. Jak dla mnie to akurat dobrze, bo każdy mógł w spokoju obejrzeć mecz. Dookoła mnie siedzieli w większości mężczyźni i tylko od czasu do czasu, któryś z nich głośniej krzyknął, czy zagwizdał. Dzięki temu mogłam się skupić na tym co dzieje się na boisku. Jednak z punktu widzenia narzeczonego, który bywał na meczach w Polsce i sam chętnie kibicował, bardziej przypominało mu to atmosferę pikniku, niż zagorzałe kibicowanie swojej drużynie.
Koniec końców, choć mecz zakończył się remisem (nie powiem, żeby nie było w tym zasługi sędziego, ale nie w tym rzecz) to emocje trzymały mnie jeszcze na długo po zakończeniu spotkania. Stwierdziłam też, że kupujemy karty kibica i zaczynamy chodzić na mecze PSV. Tak się wciągnęłam :)
Comments