Jak przygotować tradycyjny, japoński posiłek?
Ja już wiem! A to wszystko dzięki warsztatom z gotowania japońskich potraw.
Oczywiście pozwólcie, że najpierw streszczę Wam całą historię.
Sama nigdy nie wpadłabym na coś takiego, ale dzięki cudownym ludziom z pracy, otrzymałam voucher na jedne z trzech warsztatów u samej... Japonki :D
Do wyboru miałam zajęcia z origami, mangi lub właśnie dotyczące kulinariów. Z racji na brak większych zdolności manualnych, postanowiłam spróbować i nauczyć się jak przygotowywać japońskie potrawy.
Umówiłam się na spotkanie i udałam w wyznaczone miejsce w Utrechcie (jeśli ktoś z Was jest w Królestwie Niederlandów i byłby zainteresowany taką propozycją, to na koniec wyślę Wam link).
Już na kilka dni przed byłam bardzo podekscytowana możliwością zdobycia wiedzy na temat Japonii. Jak już niejednokrotnie powtarzałam, jestem totalnie zbzikowana na punkcie tej kultury.
Przed wejściem do domu musieliśmy oczywiście zdjąć buty (mówiąc my mam na myśli siebie i swojego męża, który pojechał ze mną na to spotkanie). W progu przywitała nas starsza (jak na moje oko) Japonka, która w oczekiwaniu na nasze przyjście oglądała anime. Pomimo, że mogłam się tego spodziewać, to jakoś nie wyobrażałam sobie tego wcześniej i kompletnie się zaskoczyłam (w pozytywnym sensie uściślając).
Podczas spotkania dowiedzieliśmy się z jakich elementów składa się podstawowy japoński posiłek, jak przygotować idealny ryż, jak przyrządzić przykładowe, kompletne danie (które wspólnie przygotowaliśmy), a co najlepsze - potem mogliśmy to wszystko zjeść, wiedząc w jakiej kolejności powinniśmy to prawidłowo skonsumować.
Pierwszy raz w życiu spróbowałam też grillowanych serc kurzych, które wbrew pozorom, okazały się bardzo smaczne. Nie spodziewałam się, że aż tak uda mi się przełamać, ale czego nie robi się dla Japonii i poznania tamtejszych zwyczajów :)
Dowiedziałam się także, że woda w Japonii jest pozbawiona minerałów - a przynajmniej zawiera ich śladowe ilości. Zupełnie różni się od tej naszej, dlatego do przygotowania japońskiego posiłku należy również zdobyć odpowiednią wodę.
Całemu wydarzeniu towarzyszyła miła rozmowa, podczas której dowiedzieliśmy się, że prowadząca zajęcia Pani pochodzi z Tokio, że zamieszkała w Holandii razem ze swoim mężem, który właśnie z tego kraju pochodzi. Zapytała nas jakie anime lubimy i opowiedziała trochę o sobie, a my odwdzięczyliśmy się tym samym.
No dobrze, a teraz coś z czego muszę Wam się zwierzyć. Miałam też chwilę zawahania, czy ja aby na pewno wiem co robię i chcę to jeść. Nie wiem jak u Was, ale w moim rodzinnym domu zawsze wykraja się biały tłuszczyk, żyłki oraz elementy z krwią przy krojeniu kurczaka. Tutaj pominęliśmy ten proces i zużyliśmy całego kurczaka, bez marnowania jakiejkolwiek części.
Trochę mnie to przerażało, ale ostatecznie okazało się, że moje obawy były bezpodstawne, bo wszystko okazało się przepyszne, a ja nauczyłam się większego szacunku do jedzenia i tego, że nie zawsze trzeba go "marnować". Mam nadzieję, że dobrze zrozumiecie o co mi chodzi :)
Na koniec dostaliśmy przepisy, całą instrukcję oraz informację gdzie możemy znaleźć niezbędne, a przy tym trudno dostępne składniki.
Aaa... zapomniałabym napisać Wam co przygotowaliśmy. Śpieszę z wyjaśnieniami - udało nam się zrobić zupę miso, tradycyjny japoński ryż, negima yakitori (hmm.. żeby Wam to jakoś wyjaśnić to grillowany szaszłyk z kurczaka z cebulą dymkną), marynowane (jeśli mogę tak to określić) ogórki z imbierem i dodatkami nadającymi smaku, oraz warzywa w sosie sezamowym. Do spróbowania dostaliśmy również marynowane rzodkiewki.
Moim zdecydowanym faworytem okazał się kurczak, który kompletnie mnie zaskoczył zupełnie powalił na kolana. Całość idealnie ze sobą współgrała.
Choć osobiście fanką zupy miso oraz rzodkiewek raczej nie będę. Za to muszę kupić sobie olej sezamowy, bo pięknie pachnie i nadaje potrawom ciekawej nuty smakowej.
Pozwólcie teraz, że wszystko podsumuję. Po pierwsze - gorąco polecam wybrać się na takie warsztaty, bo można dzięki nim otworzyć się na inną kulturę. Dzięki temu mogłam poznać prawdziwe japońskie jedzenie, przygotowywane w domu, a nie w restauracji (które zresztą według naszej prowadzącej kurs, mocno dostosowały się do rynku turystycznego i daleko im do tradycyjnego jedzenia). Po drugie - przełamałam się i spróbowałam nowych dla mnie rzeczy. Po trzecie - udoskonaliłam swoje umiejętności kulinarne i z pewnością kupię kiedyś prawdziwy japoński nóż, który przypomina tasak (naprawdę są genialne). Po czwarte - pewnie jeszcze nie raz wybiorę się na tego typu zajęcia, bo są świetne. Po piąte - sama możliwość poznania prawdziwej Japonki dała mi niezwykłą satysfakcję i cieszę się, że miałam na sobie maseczkę. W innym wypadku można byłoby mnie wziąć za stukniętą, ponieważ nie mogłam przestać się uśmiechać z radości i niedowierzania, że przytrafiła mi się taka możliwość.
Dla zainteresowanych wysyłam link do strony:
Do dobrze to teraz jeszcze kilka zdjęć jedzenia, które zapakowaliśmy na wynos do pudełek:
Comments