Niedawno, w poście "Zawsze jest czas na zmiany" pisałam Wam o mojej przemianie i znalezieniu motywacji.
(Jeśli ktoś nie czytał to wrzucam link: https://www.swiatwedlugrudej.com/post/zawsze-jest-czas-na-zmiany).
Dziś... chciałabym Wam opowiedzieć o drugiej stronie medalu, a mianowicie o moim wewnętrznym rozdarciu, które jest mocno powiązane z opisaną wcześniej historią.
Zacznijmy od tego, że długo zastanawiałam się nad napisaniem tego postu i wciąż nie jestem przekonana, czy w pełni oddam to co chcę Wam przekazać, ale jak to mówią... raz kozie śmierć. Nie mogę tego przecież odwlekać w nieskończoność.
Problem w tym, że chcę Wam wyznać moją słabość, a trudno jest znaleźć na to odwagę (przynajmniej mnie).
Kilka tygodni temu zrobiłam sobie pierwszą w życiu sesję fotograficzną. Na koniec podzielę się z Wami jej efektem, najpierw jednak pozwólcie, że opowiem jak do tego doszło.
Pomimo, że mocno schudłam to nie potrafiłam się pogodzić ze swoim wyglądem. Wciąż uważałam się za mało atrakcyjną. Po za dużych ubraniach oraz z opinii ludzi wiedziałam, że jestem coraz bliżej postawionego sobie celu, ale... mój mózg w ogóle tego nie dostrzegał.
Za każdym razem gdy patrzyłam w lustro, zauważałam wszystkie mankamenty swojego ciała, a żadnych pozytywów, atutów. Taki mój stan trwał może z pół roku... może więcej. Postanowiłam jednak, że muszę to zmienić, bo dłużej tak być nie może. Muszę wreszcie zaakceptować siebie - myślałam sobie.
Pomimo oglądania filmików i czytania wpisów o tym, że każdy z nas jest piękny i trzeba to dostrzegać... ja wciąż nie mogłam tego odkryć. Gdzieś w swoim życiu zagubiłam tę pewność siebie, a także poczucie własnej wartości. Czułam się z tym fatalnie.
Wreszcie wpadłam na pomysł, żeby zrobić sobie sesję zdjęciową, by zobaczyć i docenić siebie na nowo. Nie wiedziałam czy to wypali, ale stwierdziłam, że nic nie szkodzi zaryzykować. Przecież i tak nic nie miałam do stracenia. Zawsze mogłam schować fotografie do szuflady.
Gdy przyszedł mi już do głowy taki pomysł, wystarczyło tylko wcielić go w życie. Poprosiłam koleżankę z pracy, która w wolnych chwilach zajmuje się fotografią, by zrobiła mi taką sesję. Nim się obejrzałam, przystąpiłyśmy do działania.
Umówiłyśmy się na spotkanie, a potem spędziłyśmy cały dzień chodząc po mieście i robiąc zdjęcia. Początkowo byłam bardzo spięta, bo po pierwsze nigdy czegoś takiego nie robiłam, a po drugie... nie czułam się dobrze z samą sobą. Dobrze, że towarzyszył mi mój narzeczony, który doskonale sprawdził się w rozśmieszaniu mnie, a tym samym stopniowo usunął cały mój stres. Po czasie stwierdzam, że to była naprawdę świetna przygoda.
Co więcej, planuję ją powtórzyć, bo choć zdjęcia są cudowne, to ja i tak nie jestem do końca zadowolona z samej siebie... ale robię postępy. Następnym razem poprawię kilka rzeczy, które mi we mnie przeszkadzają (chodzi na przykład o lepszy dobór stroju, choć nie jestem w tym specjalistką) i jestem przekonana, że wtedy poczuję się jeszcze lepiej. Bo na dzień dzisiejszy moja samoocena troszkę się poprawiła.
Stając przed lustrem, nie rozczulam się nad sobą jak dawniej i nie wytykam sobie wszystkich niedoskonałości. Oczywiście, wciąż je zauważam, ale zaczęłam również dostrzegać te pozytywne strony. Coraz częściej też sama przed sobą przyznaję, że jestem szczupła.
Małymi kroczkami pracuję nad moją osobą mając nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się odzyskać dawną pewność siebie. A pierwszym krokiem do sukcesu jest przyznanie się do swojej słabości (to mam już za sobą). Wystarczy ją jeszcze zaakceptować i pokonać.
Tymczasem, wrzucam Wam kilka zdjęć z sesji. Będzie mi bardzo miło jeśli je ocenicie. Jestem ciekawa co sądzicie.
Comments