top of page
Zdjęcie autoraszalonawiewiora

Nie taki kurier straszny, jak go malują...

Rozpoczął się kolejny rok, pełen wyzwań i nowych doświadczeń. Przynajmniej na taki liczę.


Przyznam szczerze, że tym razem jakoś gładko przyjęłam, że 2019 został zastąpiony 2020. Jako dziecko bardziej to przeżywałam. Mamy już 5 stycznia, a ja nie rozczulałam się jeszcze nad przeszłością, nie wspominałam tego co działo się w minionym roku. Być może z wiekiem zaczynamy się przyzwyczajać, że taka jest po prostu kolej rzeczy.


Jak już niektórzy z Was wiedzą, dla mnie ten rok będzie wyjątkowy. Nie chcę się jednak ograniczać tylko do ślubu. Owszem, będzie to początek czegoś nowego, ale postanowiłam, że do kolejnego Sylwestra cały czas będę korzystać z życia jak się da i poznawać nieznane mi dotąd rzeczy. Chcę spędzić ten rok jak najbardziej aktywnie będzie to możliwe.


Mam też nadzieję, że to postanowienie noworoczne będzie mi towarzyszyć przez długie lata.


Jako, że nie lubię czekać i gdy tylko jest to możliwe, staram się od razu przechodzić od słów do czynu, nie mogło być inaczej i tym razem.


Choć w tym roku upłynęło dopiero pięć dni, ja już zdążyłam zrobić kilka nowych rzeczy. Stawiam na przełamywanie strachu oraz wewnętrznych obaw przed nieznanym. W końcu raz się żyje.


Dziś chciałabym Wam opowiedzieć o jednym z moich nowych doświadczeń, które być może się Wam do czegoś przyda.


Chociaż mieszkam w Holandii (teraz Niderlandach) już ponad rok, nigdy nie miałam śmiałości zamówić tutaj przesyłki kurierskiej. Wiecie, wynikało to głównie z tego, że o ile z listem nie ma problemu, bo można go odebrać ze skrzynki pocztowej, tak na paczkę trzeba czekać w domu. A co jeśli przesyłka dotrze, gdy ja będę w pracy? Jak się nie będę potrafiła dogadać? Wymyślałam tylko coraz to nowsze wymówki.


Mam świadomość, że wielu z Was zacznie się teraz z tego śmiać, ale dla mnie był to prawdziwy dramat. W końcu nie miałam pojęcia jak w praktyce działa to w innym kraju. Stwierdziłam jednak, że dość tego i nie mogę dłużej uciekać przed zamawianiem przesyłek.


Zawzięłam się w sobie i zamówiłam pierwszą paczkę. Rzuciłam się od razu na głęboką wodę, bo miała ona do mnie przyjść z innego kraju, dlatego początkowo nie wiedziałam nawet jakim kurierem do mnie trafi. Znajomi, którzy mieszkają tutaj nieco dłużej niż ja, mówili mi, że jeśli nie odbiorę paczki osobiście, to kurier zostawi mi awizo z podanym punktem odbioru.


Pewnego dnia, a dokładniej wieczoru, słyszę dźwięk domofonu. Pomyślałam wtedy, że pewnie ktoś sobie robi żarty, albo roznosi jakieś ulotki i dzwoni od mieszkania do mieszkania, żeby ktoś go wpuścił, dlatego też zignorowałam sygnał. Dopiero po chwili przez myśl przeszło mi, że być może jest to kurier, ale z drugiej strony, co robiłby tu po godzinie 19? Postanowiłam to jednak sprawdzić i zeszłam na dół. W mojej skrzynce na listy znalazłam kartkę od DHL. Hmm... czyli jednak przywożą paczki wieczorem - pomyślałam.

Bardzo mnie to zdziwiło, bo w Polsce gdy kurier nie pojawił się do godziny 17 to wiedziałam, że mogę się go spodziewać dopiero następnego dnia.


I dopiero wtedy zaczęłam się tak naprawdę stresować. O ile wcześniej myślałam, że jakoś to będzie, że się pojawi, odbiorę paczkę i będzie super, tak teraz nie wiedziałam jak mam to odkręcić.


W tym przypadku najgorsze było to, że nie miałam ścisłego podglądu do tego co dzieje się z moją paczką, bo przez długi czas nie wiedziałam nawet, że przywiezie ją DHL. Dopiero gdy trafiła do Niderlandów, dostałam informację że przejęła ją ta firma przewozowa, ale nie miałam pojęcia jak mogę ją od tego momentu śledzić.


Koniec końców (na całe szczęście), na zostawionej przez kuriera kartce znalazłam link do strony internetowej, przez którą mogłam sprawdzić co dzieje się z moją przesyłką. Dowiedziałam się także, że mogę ponownie wybrać sposób dostawy, w tym jako jedna z opcji pojawił się punkt DHL, który jak się okazało, znajdował się niedaleko mojego domu. Kamień spadł mi z serca.

Niezwłocznie, z samego rana udałam się w wyznaczone miejsce, ale żeby nie było tak prosto... mojej przesyłki tam nie było. Kolejne zdziwienie. Chociaż kurier zaznaczył, że dostarczył ją do punktu, tak naprawdę jej tam nie było. W sumie nie ma się co dziwić, mężczyzna chciał mieć w Sylwestra wolne. Natomiast przez to całe zamieszanie mogłam ją odebrać dopiero po Nowym Roku, ale straciłam już nadzieję, czy na pewno ją tam zastanę.


2 stycznia jeszcze raz udałam się do punktu (cała zestresowana i poddenerwowana) i tym razem... zakończyłam misję z sukcesem, a tym samym zdobyłam moje nowe doświadczenie w 2020 roku.


Całe szczęście wszystko skończyło się dobrze i następnym razem (tak, chyba odważę się jeszcze nie jeden raz zamówić paczkę kurierem) będę już spokojniejsza, a przede wszystkim bardziej przygotowana.

18 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Mam grzywkę!

Comentários


bottom of page