top of page
Zdjęcie autoraszalonawiewiora

Przedślubne zamieszanie

Jak już niektórzy z Was wiedzą (nic dziwnego, bo chwalę się tym na lewo i prawo), jestem teraz na etapie przygotowań do ślubu. Choć będzie to najważniejszy dzień w moim życiu i na pewno niezapomniany to coraz częściej mam w głowie myśl: "niech już będzie po wszystkim".


Czuję, że to trochę nie na miejscu, ale niestety nic nie mogę na to poradzić.


Postanowiliśmy po zaręczynach, że nie będziemy planować ślubu tak od razu. Chcieliśmy chwilę poczekać i nacieszyć się tym stanem przejściowym. Jednak w przypływie euforii szybko zaczęliśmy rozmawiać na ten temat i coraz bardziej się w niego zagłębiać.


Nim się obejrzeliśmy, zarezerwowaliśmy już salę, zespół muzyczny, fotografa i kamerzystę. Wybraliśmy dość odległą datę, bo na ponad dwa lata do przodu, ale patrząc na to jak szybko znikają wolne terminy... woleliśmy wybrać sobie to co nam pasuje, a nie to co nam zostanie.


Drugim aspektem przy wyborze były oczywiście pieniądze. I ja i narzeczony pracowaliśmy w Polsce, więc uznaliśmy, że zdążymy do tego czasu wyprawić wesele sami, bez pomocy rodziców.


Po podliczeniu kosztów okazało się to mało realne, a przynajmniej bardzo trudne do zrealizowania. Nie dając za wygraną stwierdziliśmy jednak, że "jakoś to będzie". Kilka miesięcy później wyjechaliśmy za granicę, uznając że dobrze nam to zrobi, a przy okazji pomoże sfinansować imprezę bez angażowania rodziny.


Wszystko fajnie, bo pieniądze faktycznie się zgadzają, ale sama organizacja wesela na odległość... masakra. Dobrze, że większość rzeczy da się załatwić przez Internet lub telefonicznie, ale ostatnie kilka urlopów (przypuszczam, że będzie tak do samego ślubu) to totalna tragedia i brak wolnego czasu. Wszystko trzeba załatwić w tydzień lub ewentualnie dwa. Harmonogram dopięty na ostatni guzik, a ja nie mogę się doczekać kiedy ten urlop się wreszcie skończy.


Teraz na przykład musimy rozdać zaproszenia, rozejrzeć się za obrączkami, kupić suknię ślubną, zrobić kurs przedmałżeński i załatwić masę innych rzeczy. Wszystko w dwa tygodnie. Swoją drogą papierologi wymaganej do wzięcia ślubu również nie brakuje.

Zdaję sobie sprawę, że wszystko ma swoje plusy i minusy. Pewnie łatwiej organizuje się ślub będąc na miejscu pod względem załatwiania formalności i dogrywania szczegółów, ale z drugiej strony liczy się przy tym każdy grosz albo korzysta z pomocy bliskich.


Zastanawiam się jakby to było gdybyśmy nie wyjechali za granicę, tylko przygotowywali wszystko na miejscu. Pewnie musielibyśmy poprosić rodziców o pomoc. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło bo dzięki temu, że wyjechałam, podszkoliłam się w planowaniu. Dodatkowym atutem jest to, że mój narzeczony ma to we krwi i jakoś udaje nam się doszlifować każdy wyjazd do Polski.


Przyznam się szczerze, że chwilami myślę, czy władowałabym się w to wszystko drugi raz. Nie dość, że za cenę wesela miałabym już wkład własny do kredytu na dom (no... albo prawie), to jeszcze momentami nie wiem w co ręce włożyć oraz czego jeszcze nie zrobiłam. Marzę, żeby usiąść już po weselu i po prostu odetchnąć.


Myślę jednak, że gdy już nadejdzie "nasz dzień" to zmienię zdanie i po wszystkim stwierdzę "przeszłabym przez to jeszcze raz".

89 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Mam grzywkę!

Comments


bottom of page