Dziś materiał będzie się nieco różnić od tych, które pojawiały się na moim blogu w ostatnim czasie.
Chciałabym wrócić na chwilę do tematu, który jeszcze niedawno był jednym z najgorętszych na całym świecie.
Mowa tu o koronawirusie.
Dzisiejszy post będzie dotyczyć tylko pośrednio tej choroby, bo bardziej chciałabym się skupić na temacie szczepionki w Holandii.
Po pierwsze, żeby umówić się na szczepienie potrzebne jest zaproszenie. Chodzi o to, że władze Królestwa Niderlandów, chciały zaszczepić ludzi od tych najbardziej narażonych, dlatego obowiązuje tu system grup wiekowych.
Poczynając od najstarszych, listy były wysyłane do coraz młodszych osób.
Oczywiście można było umówić się bez zaproszenia, ale pod warunkiem, że akurat udało się załatwić miejsce. Trzeba się również było umówić telefonicznie, bo możliwość wypełnienia formularza w Internecie pojawiła się dopiero w momencie, gdy przyszedł czas na naszą grupę wiekową.
Po drugie, w Holandii ze szczepionek mamy do wyboru: Moderna, Pfizer oraz Janssen, ale żeby nie było tak prosto, to umawiając się na szczepienie nie mamy możliwości wybrania sobie jednej z powyższych opcji.
Jesteśmy szczepieni tym co akurat jest dostępne na miejscu. Być może podczas rozmowy telefonicznej jest inaczej, dlatego dodam, że ja umawiałam się przez Internet.
Z racji na to, że przeszłam koronawirusa, od razu dostałam też informację, że będę zaszczepiona Moderną lub Pfizerem.
Po trzecie, w Królestwie Niderlandów jeśli przechodziło się wcześniej chorobę, przysługuje tylko jedna dawka szczepionki.
No dobrze, a teraz pozwólcie że streszczę Wam jak to mniej więcej wyglądało.
Po otrzymaniu zaproszenia, weszłam na stronę internetową (przez coś w rodzaju Profilu Zaufanego), a następnie w prosty sposób umówiłam się na wizytę. Miałam do wyboru wiele terminów oraz miejsc w okolicy, w których prowadzone są szczepienia.
Mnie zależało na sobocie, bo miałam po pracy wolne popołudnie. Udało nam się z mężem dostać ten sam termin. Zgromadziliśmy potrzebne dokumenty, w tym zaproszenie i dowód osobisty, a także wypełniliśmy deklarację zdrowia.
Szczepienie było w dużej hali sportowej. Na wstępie mężczyzna przed budynkiem zapytał nas czy mamy wszystkie potrzebne dokumenty, gdy odpowiedzieliśmy że tak i okazaliśmy je, przepuścił nas dalej.
Ustawiliśmy się w pierwszej kolejce, gdzie Pani sprawdziła nasze dowody tożsamości. Wszystkie ścieżki były od siebie odgrodzone. Wyglądało to jak jeden, ogromny labirynt, a każdy musiał stać od siebie w odległości 1,5 metra.
Wszystko działo się bardzo szybko.
Po kontroli dowodów, droga poprowadziła nas do kolejnego okienka. Tym razem musieliśmy przedstawić deklaracje zdrowia. W tym też miejscu Pani poinformowała nas, że dziś szczepią Pfizerem.
Gdy wszystkie informacje zostały już wprowadzone do systemu, a my otrzymaliśmy dokument potwierdzający wizytę, ustawiliśmy się w ostatniej kolejce - prowadzącej do szczepienia.
Zostaliśmy zaproszeni razem z mężem do osobnego pokoiku, gdzie sympatyczna doktor, dała nam zastrzyk, a także poinformowała o objawach, jakie mogą u nas wystąpić.
To jednak nie koniec, bo potem musieliśmy się udać do ogromnej "poczekalni" podzielonej na dwie strefy - 15 oraz 30 minut. Każde miejsce było od siebie odgrodzone.
Już po 2 minutach zaczęłam czuć silny ból w ręce i mrówki w palcach, ale dało się to wytrzymać. Po odczekaniu 15 minut, wyszliśmy z budynku i wróciliśmy do domu.
Jakie miałam objawy? Ból w ręce nasilił się na tyle, że miałam problemy nawet z lekkim podniesieniem ręki. Do tego ból głowy, rozdrażnienie i ogólne osłabienie. Taki stan utrzymywał się do końca dnia po szczepieniu oraz kolejnego dnia.
Swoją drogą, być może byłoby inaczej gdybym po przyjściu do domu wzięła paracetamol, ale geniusz Dorota wzięła z półki w sklepie pierwszy lepszy, o największej dawce i nie zwróciłam uwagi, że to czopki...
Tak czy inaczej, następnego dnia próbowałam zdobyć normalne lekarstwo i całe szczęście się udało. Wzięłam tabletkę i położyłam się spać. Po obudzeniu było już zdecydowanie lepiej.
Ból w ręce minął całkowicie w poniedziałek, więc też nie było źle.
Generalnie objawy miałam podobne, jak przy przejściu samego koronawirusa, tylko słabsze. Chorobę przeszłam dość łagodnie, ale przez kilka dni miałam na przykład mało wyczuwalny smak. Na przykład czułam, że jem czekoladę, ale w ogóle nie była ona słodka. Mój mąż na przykład na 3 dni stracił węch, ale poza tym na szczęście było to dla nas jak mocniejsze przeziębienie.
A teraz najważniejsze pytanie. Czy zaszczepiłabym się jeszcze raz? Owszem. Po pierwsze dlatego, żeby stanowić mniejsze zagrożenie dla moich rodziców, a po drugie żeby móc normalnie funkcjonować.
Mając szczepienie można normalnie podróżować, wyjść do muzeum, czy na jakiś koncert. Jak dla mnie - wyśmienicie.
Comments