Wszyscy Polacy szykują się już do dnia Wszystkich Świętych - kupują znicze, wybierają wieńce i czyszczą groby przed 1 listopada.
Tymczasem w Holandii (tak jak już zresztą wspominałam Wam rok i dwa lata temu) trwa halloweenowe szaleństwo. W sklepach jak zawsze w tym okresie można kupić upiorne ozdoby, imprezowe sztućce, kolorowe ubrania i wiele, wiele innych. Choć ku mojemu zdziwieniu więcej jest już półek z elementami na Boże Narodzenie.
Wracając jednak do głównego wątku. Jak już pisałam kilkukrotnie, choć nie obchodzę Halloween to od małego kocham wycinać dynie.
(Nawiasem mówiąc - nie spodziewałam się, że zrobienie dobrego zdjęcia dyni zajmie mi prawie godzinę i że można przy tym zajęciu naprawdę się zmęczyć).
Muszę dodać, że w tym roku w ogóle nie planowałam kupować halloweenowych ozdób ani bawić się z dynią, aż do momentu w którym w zwykłym markecie spożywczym znalazłam to:
Zapytacie zapewne cóż to. Śpieszę już z wyjaśnieniami. To zestaw dyniowy do wyboru z farbkami lub przyrządami do wycinania. Nie mogłam się oprzeć. Musiałam to mieć :)
Jako że jest tydzień przed Halloween, postanowiłam że wszystko przygotuję dziś. Wzięłam się ochoczo za wycinanie dyni, ale nie ukrywam... mąż trochę mi pomógł choć nie znosi tego "święta".
Po wydrążeniu dyni ( tak mamo, zostawiłam Ci pestki :D ), zostało tylko wyciąć usta, nos i oczy. Moje zdolności manualne nie są na wysokim poziomie, ale w tym przypadku... tym lepiej.
Oto efekt końcowy:
Odkąd pamiętam, wykorzystywałam dynię jako lampion. Tym razem zrobiłam to samo.
Dzięki temu znów mogłam poczuć się jak dziecko i to dosłownie, bo do opakowania dołączone były również... tatuaże. Nie mogłam, no po prostu nie mogłam przejść koło tego obojętnie. Nic nie poradzę na swoją naturę - poznajcie moją nową koleżankę FRANIĘ i mnie... z moim największym lękiem na szyi (a nawet dwoma).
Tak, dobrze widzicie... skoro miałam już tatuaże, postanowiłam również zrobić sobie makijaż, którym już dawno się nie bawiłam w kreatywny sposób.
Comments