Ile razy szliście do sklepu tylko po jedną rzecz, a wychodziliście z całą siatką zakupów? Mnie też się to często zdarzało... tak.. zdarzało, nie zdarza. Czas przeszły. No, poza jednym, małym wyjątkiem, ale o tym za chwilę.
Zacznijmy od ultra innowacyjnej metody, którą opracowałam, żeby w sklepie wydawać mniej. Oczywiście żartuję, nie jest to super, hiper patent i każdy może to wprowadzić u siebie bez większego problemu.
Chodzi o robienie listy zakupów na cały tydzień i odwiedzenie sklepu tylko raz w tygodniu. My z narzeczonym zazwyczaj tworzymy ją w soboty. Ustalamy co będziemy jeść na obiad w poszczególne dni, jakie składniki będą nam potrzebne oraz co kupujemy na śniadania i kolacje.
Po zrobieniu listy udajemy się do sklepu i kurczowo trzymamy się karteczki (i tak wydajemy sporą kwotę, więc nie chcemy jej zwiększać dodatkowymi zachciankami). Na tygodniu odwiedzamy sklep tylko, żeby dokupić bułki, czy chleb.
Powiem Wam, że dzięki temu znacznie ograniczyły się nasze wydatki na jedzenie, dzięki czemu możemy więcej odłożyć.
Jest jednak jedno miejsce, w którym żadna lista nie pomoże. Przynajmniej mnie. Mam tu na myśli szwedzki sklep Ikea.
Ilekroć odwiedzam to miejsce, tyle razy wychodzę z dodatkowymi, nieplanowanymi rzeczami. Macie jakąś radę jak się tego oduczyć? Ja póki co staram się po prostu odwiedzać ten sklep jak najrzadziej, ale czasem zajdzie taka potrzeba.
Ostatnio na przykład poszłam tam po miskę, blaszkę do pizzy, poszewkę na poduszkę i na kołdrę. Sprawa wydawała się prosta. Wchodzę, biorę potrzebne rzeczy (po tylu wizytach wiem przecież gdzie co znaleźć), płacę i wychodzę. Tak... to tyle w teorii.
W praktyce wyglądało to tak, że faktycznie weszłam do sklepu i od razu ruszyłam na dół pomijając część wystawową. Wzięłam blaszkę, miskę, poszewkę na poduszkę... i tu się zaczęło, bo zamiast ruszyć dalej to poszłam jeszcze sprawdzić, czy są te nowe powłoczki, które tak bardzo mi się ostatnio podobały na wystawie, a których nie można było kupić. Wiecie co się działo dalej? Okazało się, że były, a teraz mam je i ja.
Na tym jeszcze nie koniec, bo największy problem mam w Ikei już przy samym wyjściu,gdzie znajdują się kwiatki, świeczki i inne ozdoby. Nie inaczej było i tym razem.
Przez zupełny przypadek zerknęłam w stronę świeczek i akurat wpadły mi w oczy takie, które idealnie pasują do moich nowych poduszek.
Chociaż zawsze kupuję świeczki, a nigdy ich nie zaświecam, to nie powstrzymało mnie to przed zdobyciem nowego nabytku.
Przy okazji wzięłam też stojak na kwiatki, żeby zrobić w domu trochę "dżungli". Trochę zajęło mi złożenie go, ale z pomocą narzeczonego jakoś poszło. Efekt końcowy jest dla mnie w pełni zadowalający.
PS poszewki na pościel oczywiście nie kupiłam, bo nie pasowała mi na kołdrę. Poza tym nic nie przykuło wystarczająco mojej uwagi. Wyszłam za to z innym, równie ciekawym asortymentem. I tak za każdym razem...
Comments