top of page
Zdjęcie autoraszalonawiewiora

Zamek w Helmond

Nie wiem ile razy pisałam już o tym jak bardzo lubię zwiedzać zamki, a nawet ich ruiny. Powtórzę to jednak ponownie.


Od zawsze ciekawiło mnie dawne, królewskie oraz szlacheckie życie, a będąc w starych murach mogę sobie wyobrazić te wszystkie bale, uczty, piękne stroje, narady, turnieje i całe dworskie życie. Jak dla mnie, wnętrza zamków są przesiąknięte historią. Jakby mury zachowały w sobie całą wspaniałość i wyniosłość dawnych lat.


Od dziecka mówiłam, że urodziłam się w złych czasach, bo zdecydowanie bardziej pasowałabym do średniowiecza. Moja rodzina zaczynała się w takich chwilach śmiać i mówić, że pewnie już dawno spaliliby mnie na stosie.... więc może lepiej jest tak jak jest.


Jednak chętnie korzystam z okazji i odwiedzam zamki, gdy tylko mogę. W Polsce przerobiłam ich całkiem sporo, ale to jeszcze na pewno nie koniec. Teraz robię sobie od tego małą przerwę i przyszedł czas na Holandię. Tu również można znaleźć sporo perełek. Choć już na początku trzeba zaznaczyć, że zamki różnią się tu w znacznym stopniu od polskich, a to chociażby ze względu na to, że Królestwo Niderlandów jest znacznie młodsze od naszego kraju.


Pierwszą budowlą, którą udało mi się zwiedzić w Holandii jest zamek w Helmond. Długo zajęło mi dotarcie do niego, a to głównie przez deszczową pogodę, ale w ubiegłym tygodniu wreszcie stało się to możliwe.

Uzbrojona w gotówkę, wyznaczoną trasę i aparat w ręku wsiadłam z narzeczonym do samochodu, żeby odwiedzić to magiczne miejsce. 20 minut później byliśmy już w docelowym punkcie. Bez większego trudu udało nam się znaleźć parking. I tu pojawił się pierwszy problem - w parkometrze można było zapłacić tylko holenderską kartą. Na to nie byliśmy przygotowani. Na szczęście wymyśliliśmy szybki plan i gdy tylko na parkingu pojawiło się kolejne auto, z którego wysiadła kobieta z córką, postanowiliśmy poprosić je o pomoc. Bez trudu można się było z nimi dogadać po angielsku. Zapytaliśmy, czy możemy dać im wyliczoną kwotę, a one zapłacą za nas kartą. Pani bez problemu się zgodziła i... okazało się, że parkometr nie działa.


Większość Polaków, w tym również ja pewnie powiedziałaby, że niestety nic nie może w tej sytuacji zrobić. Holendrzy mają jednak nieco inną mentalność. Pani momentalnie chwyciła za telefon i zadzwoniła pod wskazany na parkomacie numer telefonu. Ktoś z infolinii wytłumaczył jej, że to urządzenie jest popsute i musi podejść do kolejnego. Wyjaśnił też, gdzie się ono znajduje. Ja już dawno dałabym sobie spokój z pomocą zupełnie obcym ludziom, a kobieta ku naszemu zdziwieniu poszła z nami do drugiego parkometru, by spełnić naszą prośbę. Cała akcja skończyła się szczęśliwie, a my uśmiechnięci podziękowaliśmy za pomoc i poszliśmy włożyć bilecik do auta.


Ruszyliśmy żwawym krokiem w kierunku zamku. Weszliśmy na główny dziedziniec, rozejrzeliśmy się dookoła i uznaliśmy, że pewnie musimy wejść głównym wejściem. Otóż nie. Wparowaliśmy komuś na ślub, bo okazało się, że obiekt jest częściowo udostępniony zwiedzającym, a częściowo służy jako miejsce zawierania związków małżeńskich oraz sala weselna. Gdy mężczyzna obsługujący imprezę zobaczył nasze zdziwione miny, (które zresztą musiały wyglądać bardzo śmiesznie) wyjaśnił, że wchodzi się od piwnicy. Pokazał nam nawet, w którym miejscu są drzwi wejściowe. Znów podziękowaliśmy za pomoc, po czym udaliśmy się na zwiedzanie.


Kupiliśmy bilety u starszej Pani, która obsługiwała kasę. Na miejscu zostaliśmy poinformowani o możliwości nabycia pamiątek, a nawet dostaliśmy historię zamku oraz opis eksponatów w pigułce... w języku polskim.


Uzbrojeni w wejściówki oraz kartkę z informacjami ruszyliśmy zwiedzać wnętrza budowli. Być może wyposażenie nie było tak pokaźne jak w polskich zamkach, ale było za to świetnie wyeksponowane. Choć opis przedmiotów był tylko w języku holenderskim to nadrabiały za to filmy wyświetlane na ścianach. Na przykład będąc w kuchni poza dawnym wyposażeniem widzieliśmy jak Pani przygotowywała potrawy z dawnych lat, a w miejscu, którym można było podziwiać stare zabawki, wyświetlano jak dzieci przebrane w dworskie stroje, kiedyś faktycznie się nimi bawiły.


Podobało mi się również to, że przechodząc z sali do sali, uruchamiały się dźwięki pasujące do prezentowanych rzeczy. Słychać było przeróżne odgłosy, a to bardzo działało na wyobraźnię. Szczególnie przypadła mi też do gustu makieta, na której w sposób wizualny pokazano jak przez lata zmieniał się zamek.


Bilet do zamku w Helmond kosztuje 10 euro. Jak dla mnie trochę dużo, ze względu na fakt, że nie ma tam za wiele do oglądania, ale dla mnie sama możliwość przebywania w tak zabytkowym miejscu, jest warta każdych pieniędzy.

Jak zwykle dzielę się z Wami fotkami, które udało mi się zrobić na miejscu.










































15 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page