Dziś chciałabym Wam opowiedzieć o meldunku w Holandii. Może nie jestem specjalistką w temacie, bo meldowałam się dopiero jeden raz, ale już po tym mogłam wynieść pewne wnioski.
Zacznijmy od początku. Gdy wprowadziliśmy się do miasta Eindhoven, długo zastanawialiśmy się nad tym, czy lepiej wynająć kogoś kto pomoże nam ogarnąć meldunek w urzędzie, czy zrobić to samemu. Zawzięliśmy się w sobie i ostatecznie postanowiliśmy zrobić to sami.
Narzeczony umówił nas na wizytę przez Internet, bo to była najszybsza oraz najwygodniejsza opcja. Wybraliśmy sprawę, którą chcieliśmy załatwić, dzień, godzinę i... pełni obaw, czy wszystko dobrze zrobiliśmy, czekaliśmy na wyznaczony termin.
Nie dając za wygraną, skorzystaliśmy z wolnego dnia i urządziliśmy sobie mały spacer do urzędu. Po pierwsze, żeby zobaczyć gdzie on dokładnie jest, a po drugie, żeby dowiedzieć się jak pobrać numer i tak dalej.
Gdy nadszedł wyznaczony termin spotkania, stawiliśmy się kilka minut przed czasem. Osobiście, kiedy wchodzę do polskiego urzędu bardzo stresuję się, czy aby na pewno znalazłam się w dobrym miejscu przed dobrym okienkiem, czy nie będę musiała biegać od jednego miejsca do drugiego i czy w ogóle uda mi się cokolwiek załatwić. Taka sama "nerwówka" dopadła mnie również w holenderskiej instytucji. Była ona tym większa, że znajdowałam się w obcym kraju i musiałam się dogadać w innym niż mój ojczysty języku.
Gdy na tablicy wyświetlił się wreszcie nasz numer (dla mnie trwało to wieczność, a zostaliśmy wezwani dwie minuty przed czasem) zerwałam się z miejsca i ruszyłam w kierunku wyznaczonego stanowiska. Siedliśmy przed urzędnikiem, zastanawiając się, czy damy radę dogadać się po angielsku. W tym miejscu zaczęłam również myśleć nad tym, jak obcokrajowiec dogadałby się w polskim urzędzie. Osobiście wydaje mi się, że miałby trudności, ale z drugiej strony.... bardzo chciałabym się mylić.
Wracając jednak do tematu. Powiedzieliśmy uśmiechniętemu Panu jaką sprawę chcemy załatwić, a on perfekcyjnym angielskim poprosił nas o niezbędne dokumenty. Nie mieliśmy ze sobą aktu urodzenia, ale w Holandii to nie problem. Na jego doniesienie ma się trzy miesiące. Rozmowa przebiegała spokojnie. Urzędnik uzupełniał papiery, a my zwięźle odpowiadaliśmy na zadawane nam pytania.
W pewnym momencie urzędnik zapytał nas jak się nam mieszka. Byliśmy wtedy na etapie wprowadzania się, więc powiedzieliśmy, że właśnie się urządzamy. W odpowiedzi mężczyzna polecił nam różne sklepy, w których możemy poszukać rzeczy niezbędnym do domu, w korzystnych cenach. Dodatkowo dowiedzieliśmy się, gdzie możemy załatwić dofinansowanie, żeby płacić mniej za mieszkanie,a nawet jaka komunikacja miejska jeździ z naszego miejsca zamieszkania do pracy. W tym momencie mój światopogląd na temat urzędników runął. Spotkała mnie zupełnie inna rzeczywistość, niż ta z którą miałam styczność w Polsce.
Jakby tego było mało, na koniec Pan poza papierami do podpisania przyniósł nam także listę kringloopów w mieście(to takie sklepy z używanymi rzeczami, w których można dostać przeróżne wyposażenie do domu), a dodatkowo zaznaczył, które osobiście poleca i te, które słyszał, że są dobre. Kiedy to zobaczyłam, szczęka zupełnie mi opadła. Mężczyzna był niezwykle pomocny i uprzejmy. Nie chciał tylko odwalić roboty i iść na kawę, tylko autentycznie nam pomóc.
Przez całą drogę powrotną zastanawiałam się jak to możliwe. I wiecie co zauważyłam? Jak ktoś mieszka, pracuje i żyje w Holandii, utożsamia się z tym państwem, to wybiera pracę, która będzie sprawiała mu radość, a przynajmniej nie będzie musiał się męczyć wykonując ją. Nie spotkałam się jeszcze z niezadowoloną z życia obsługą w restauracji, sklepie, czy jakimkolwiek innym miejscu. Tu dla każdego praca jest przyjemnością. Oczywiście nie każdy musi mieć przecież zawsze dobry dzień, ale widać różnicę między przymusowym chodzeniem do danej pracy, a robieniem tego z czystą chęcią.
Dodam jeszcze, że na załatwienie sprawy mieliśmy według systemu 45 minut i faktycznie, skończyliśmy idealnie w tym czasie. Co też jest dla mnie ogromnym plusem.
Comments